sobota, 11 czerwca 2016

Wycieczka

Cześć wszystkim, tak to znowu ja (znowu po 3 miesiącach przerwy). Co tam słychać? Pewnie wszystko dobrze, bo za niedługo dla części rozpoczynają się wakacje. Więc w końcu zebrałam się, by coś dodać, choć wiem że i tak mało kogo to obchodzi. Znając życie pod postem będzie przewaga spamu, ALE i mam nadzieję, że znajdą się osoby które przeczytają choćby początek. Choćby początek, bo piszę to, dla kilku osób, które w ciągu tych 3 miesięcy wchodziły. Praktycznie codziennie miałam po kilka wyświetleń (parę wyświetleń dla większości może być nieznaczące, dla mnie było to coś wielkiego), co mnie zresztą bardzo cieszyło i wywoływały wdzięczny uśmiech (teraz sama do siebie mimowolnie to robię, przypominając sobie to). Co prawda nie wiem kim są te osoby, co robią, w jakim są wieku, itp., ale wiem, że mam do nich szacunek i to wielki.


Aby zapełnić tą pustkę, która była na blogu, postanowiłam opisać ostatnią klasową wycieczkę, skąd tytuł posta.
Wyjechaliśmy już przed 4 rano (dzień przed był dylemat czy spać czy nie, ja akurat nie mogłam spać całą noc i tylko przekręcałam się z boku na boku). Koło południa dojechaliśmy do Złotego Stoku, tam przeszliśmy trasą turystyczną w Kopalni Złota, przejechaliśmy się kolejką i odwiedziliśmy Muzeum Minerałów. Następnie pojechaliśmy do Kłodzka: zwiedziliśmy Twierdzę Kłodzką, oraz Podziemne Labirynty. Kiedy chodziliśmy po labiryntach naprawdę cieszyłam się z tego, że mam 1,6m i nie jestem wyższa, bo i tak musiałam chodzić w pół zgięta. Dla chętnych było przejście korytarzem o wysokości 1m, ja od razu chciałam tam wyruszyć, ale dopiero później przekonałam się jakie to wyzwanie. Przewodnik dla "tych odważnych" pokazał kierunek, gdzie mieliśmy pójść (tylko ci chętni) ostrzegając, że jeśli zbłądzimy, to się nie wydostaniemy, korytarze ciągną się setkami kilometrów, bez zasięgu. Mimo to, chyba cała moja klasa poszła. Na początku znów szliśmy na wpół zgięci, kierując się światłem lampek, które były co kilka metrów. 
Kiedy nagle zobaczyliśmy koniec korytarza, to było trochę dziwne. Dopiero po chwili zobaczyliśmy mały korytarzyk w boku ściany, nagła panika, tam zero światła, zawrócić nie ma jak, jedynym wyjściem był ten korytarzyk, wyższym sięgającym w okolice kolan. Niektórzy na czworaka, niektórzy "kicając" (w tym ja) zagłębiali się w panującą ciemność. Nie trzeba było długo czekać by to przejście dało swoje znaki, kark bolał od schylania głowy, bo mimo że i tak "szliśmy" nie mogliśmy jej podnieść, nogi tym bardziej - bo po kilku godzinach chodzenia. W pewnym momencie zupełnie przede mną nikogo nie było, lekki zawał, przebłysk światła, chciałam się wyprostować, co skończyło się tylko walnięciem w jakaś cegłę, po czym światełko znikło, mimowolnie zmusiłam obolałe nogi do szybszego tempa i dalej wymacywałam ręką korytarz. Niedługo znów zobaczyłam oto te światełko, które zwiastowało koniec korytarza, tego korytarza. Nie widziałam go wcześniej bo przysłonił go "kolega", odsunął się zaraz jak wyszłam oraz zniknął w kolejnym, tylko podeszłam do niego i zaraz się wróciła, aby koleżanka za mną wiedziała gdzie iść dalej. Kiedy zobaczyłam, że wyszła, ruszyłam tamtym korytarzem i szybko dogoniłam grupę. Ostatecznie cała grupa spotkała się w szerszym i wyższym kolejnym korytarzu, ochotnicy którzy wybrali ten 1m docierali w różnym tempie, ja akurat dotarłam jako jedna z pierwszych, więc zaczęliśmy zdawać relacje z tego co nas spotkało, tym którzy się nie odważyli.
Ups, tak "trochę" się rozpisałam, ale te chwilę pozostaną mi w pamięci na pewno do końca życia i już wiem, że zawsze będę je wspominać z dumą (przynajmniej wiem, że nie mam klaustrofobii xD) Idąc już ostatnim korytarzem przewodnik zaczął opowiadać o przypadkach m.in. kiedyś pewną dziewczynę sparaliżował tak strach, że straciła kontakt z rzeczywistość (a jak się już wchodzi do takich korytarzy, to nie ma powrotu). Kolację mieliśmy po 20 i z ulgą ruszyliśmy w stronę pokoi.











Następnego dnia około 6 śniadanie i wyjazd do stolicy Czech - Pragi. Zwiedziliśmy: Plac Hradczański, Zamek Praski z katedrą św. Wita, Stary Pałac, Stary Pałac Królewski, Złotą Uliczkę, Most Karola, Rynek Starego Miasta, Ratusz z zegarem astronomicznym Orloj, Plac Wacława, Kościół Matki Boskiej Śnieżnej, Miejski Dom Reprezentacyjny. Tutaj już nie będę opisywać, bo oprócz duchoty w której szliśmy kilka godzin z kilkuminutowymi przerwami, by posłuchać historii i burzy, kiedy mieliśmy mieć czas wolny, to nic się nie działo.




















 (w końcu moje zdjęcie)










No i nadszedł czas na ostatni 3 dzień. Obejrzenie Kaplicy Czaszek, wejście na Szczeliniec Wielki oraz zwiedzanie Parku Narodowego Gór Stołowych (śnieg w czerwcu *.*), a także "Drugiej Jerozolimy".
















No i dotrwaliśmy do końca posta. No to teraz życzę miłej lekturki, do której się tydzień zbierałam i powstała właśnie dzięki ludziom, którzy nie zapomnieli (samiusieńki początek posta). Nie wiem kiedy kolejny post, czy jeszcze będę miała siłę pisać kolejny... Przynajmniej teraz z czystym sumieniem go kończę. 

Na razie :*