czwartek, 12 listopada 2015

Rozdział II

Część kochani :* Znów mnie długo nie było, ale szkoła zwala mi się za nadto na głowę. Do tego w piątek dołączyłam do harcerstwa i kolejne obowiązki. Dzisiaj całkowicie zawalony dzień, mianowicie 1 lekcja - sprawdzian z biologii, 2 lekcja - sprawdzian z matematyki, 3 - konkurs kuratoryjny, 4 - jako, że konkurs trwał 20 minut kolejnej, to się spóźniłam na angielski, akurat wtedy, kiedy kończyli e-mail na ocenę,którego nie miałam skończonego i nie dała mi dopisać, 5 - chemia i pytanie. Weekendy dla mnie to istne zbawienie. Przejdźmy do innych rzeczy, a więc jest nowy post! Tak drugi, rozdział widziałam, ze kilka osób się wciągnęło, a od czego ma się historię i wos... No i też mam parę fotek, dla tych, którym się nie chce czytać i w ogóle. Mało bo poszłyśmy tylko zjeść, no to Gabi pstryknęła mi kilka fot i od razu obrobiła mi.






A przechodząc do opowiadania, to na razie jeszcze wszystko nie jest jasne. Ale nie wszystko co mam w głowie znajduję się na kartce. Ale obiecuję, że w następnym poście część wam wyjaśnię, no i będzie jakiś romansik, a raczej dwa. Co prawda romansów nie umiem pisać, to jest mój pierwszy, napisany oczywiście, bez mi tutaj skojarzeń xD Nigdy też nie pisałam fantastyki. Pewnie będzie się pojawiać brak interpunkcji... a z resztą zobaczycie i proszę o wyrozumiałość.


Coś się zaczęło palić. Właśnie ogień, w tym momencie poczułam w sobie niezwykłą siłę. Coraz rzadziej zamykając oczy, czułam, że czas zwalnia. No to teraz mogę wszystko! Wyrwałam się ze szpon. Stałam na równych nogach, widziałam jego zdziwienie, nie spodziewał się tego. Nie doceniał mnie, to teraz ma. Atakuje i obrywa, pada. Próbuje jeszcze tak kilka razy, ale ja cały czas stoję, a on z hukiem przytula ziemię. Za łatwo idzie, coś jest nie tak. Czas wokół mnie spowalnia i wiruje. Zmienia się w obraz…

Pojawia się ich przywódca z jego najważniejszymi dowódcami, rozmawiają. Skupiam się bardziej. Szmery. Dopiero po chwili słyszę, że rozmawiają… o mnie: „Jest częściowo taka jak ją ukazują, trzeba zwiększyć siły. Wygramy to, musimy. Zwalimy ją z tego wygodnego miejsca tatusia.” Ochrypły śmiech, po czym: „Zostanie całkiem sama, może i jest silna, ale sama sobie nie poradzi. Zniszczymy ją. Z małą pomocą…” Wypowiedź przerwał znów śmiech… Czyli… chcą mnie.

Wracałam do rzeczywistości. W pamięci utkwiły mi słowa „z małą pomocą”, czyżby ktoś już teraz chciałby zdradzić. Trzeba trochę poudawać, stwierdzili, że jestem silna i muszą powiększyć siły. W tej chwili zauważyłam, że coś nadchodzi na pomoc, ale nie dla mnie. Mały oddział wężopodobnych maszerował w moją stronę. Znów słyszałam ten ochrypły głos mówiący o sile. Oni tutaj są, ale nie mogę się ruszyć w ich stronę… Dobra czas się wziąć do roboty.

Pierwsze strzały, padam, mimo, że i tak by mi się nic nie stało udaje, że się boje. Specjalnie podając im te impulsy. Jeśli to wyczują pomyślą, że jestem słaba, teraz wymaga tego sytuacja… Dwóch rzuca się na mnie, a trzeci stoi obok i mnie obserwuje. Szybko myśląc całkowicie mnie i tak nie doceniają. Ale dla pozorów daje im sobą rzucić o ziemie i niby ostatnimi siłami pchnęłam ich mocą. Starałam się lekko, ale i tak dla nich to za mocno. Reszta rzuciła się na innych, wiem, że sobie poradzą, leże i patrzę w niebo. Słyszę teraz całkowicie inne myśli, myślą, że ze mną pójdzie mu „jak po bułce z masłem”. Odlatują. Oj jeszcze się zdziwią…

Zmieniłam znów postać za pomocą dawnej, już zapomnianej sztuki, na jakąś pod pomarańczową istotę ludzką. Wślizgnęłam się do namiotu, nikt nie spostrzegł się, że mnie nie było. Usłyszałam kroki, zaraz nie jedne, szybko weszłam w zacieniony róg. Żołnierze, a zaraz po nich grupka osób. Kojarzyłam tą grupę, przecież pod tą postacią sama do nich należałam. Poczekałam chwilę aż część przejdzie i znalazłam się mniej więcej w połowie grupy. Ciekawe dokąd idą. Moje rozmyślania przerwał krzyk, a raczej kilka krzyków. Obróciłam się. Chłopak z brązowymi włosami i w zielonej kamizelce wraz z dwoma dziewczynami, jedną blondynką i przypominającą zwierzę czarnowłosą osobę. Zatrzymałam się, aby na nich zaczekać, gdybym tak nie zrobiła wydawałoby się to za bardzo dziwne. W końcu to zazwyczaj z nimi spędzałam czas będąc pod tą postacią.

-Marii, gdzie byłaś? A z resztą, czaisz to, że będziemy mieli jakieś lekcje?- na co szybko odpowiedziałam, a może bardziej wykrzyczałam „Że co?”, ups trochę za głośno, chyba wszyscy mnie słyszeli, ale on ciągnął dalej: „Tak będziemy mieli naszą ukochaną historię i to oczywiście z naszym ulubionym nauczycielem”- powiedział z sarkazmem, na co ja odpowiedziałam przez zaciśnięte zęby: „Nosz kurwa, lepiej być nie może!” to już wolę walczyć z tymi wężonami. Tam mam na razie udawać słabą, a tu muszę siedzieć cicho, nie wyrażać zdania, wszystko, aby się nie wydać… Choć się starałam i tak czasami moja lekka złośliwość była spuszczana ze smyczy, ale to lekka, naprawdę. Mimo, tego i tak niektórzy woleli się do mnie nie zbliżać, z resztą dla nich lepiej…

Historyk zaczął donośnym i poważnym głosem: „Dzisiaj na tej planecie, my mieliśmy zacząć wojnę. Wyprzedzili nas nieśmiertelni” nastała cisza, nagle wszyscy go zaczęli słuchać, jak nigdy, zauważył to i z uśmiechem ciągnął dalej: „Najbardziej znanym był Robin Crus Mide (czyt. Robin Krus Majd)” w tym momencie przestałam go słucham. Robin Crus Mide – mój ojciec. Oczy zaczęły mnie piec, zakryłam je dłońmi. Nawet nie pamiętam jak wygląda jego twarz… Mimo, że teraz był wyświetlony jego portret, nie miałam siły tego oglądać. Nie mogę się rozkleić. Zamykając oczy, znów straciłam kontakt ze światem rzeczywistym. Pojawiła się zielona polana z jeziorem. Leżałam na trawie wśród kwiatów. Kiedy usłyszałam jakieś głosy podniosłam się i poszłam w tamtą stronę. Ujrzałam jakąś małą dziewczynkę z długimi włosami między blond a brązowym. Obok stał wysoki człowiek i pouczał małą istotkę. Miała 5 lat, a raczej… ja wtedy miałam 5 lat. Mężczyzna obok to mój ojciec. Od kiedy pamiętam uczyłam się walczyć, przewodzić, dowodzić, ojciec zawsze mi powtarzał, że już jestem kimś wielkim i lepiej ze mną nie zadzierać, zawsze też powtarzał, że to ja będę panią wszechświata i wtedy dopowiadałam: „ Razem z tobą tato”. „Tato” tak dawno nie mówiłam tego słowa.

Zmienia się otoczenie. Ciemna sala, parę zapalonych świec. Dwoje ludzi, szloch. Podchodzę bliżej. Mała dziewczyna powstrzymuje się od płaczu, ale jej twarz wyraża tyle smutku… Drugiej twarzy do końca nie widzę. Starsza postać zaczęła mówić: „Musisz być silna. Twoja największa słabość może być największą siłą” i tutaj przerwał. 11-latka wpadła w szał. Mi spłynęła gorzka łza po policzku. Dziewczyna zamieniła się w żywy ogień przez chwilę zmieniała wszystko w istną ruinę, po czym jak trochę ochłonęła wróciła do tamtej postaci. Wołając przez płacz: „Tatusiu, tato, nie zostawiaj mnie”, obraz rozmył się. Znałam tą scenę. To ja, od tego czasu minęło 5 lat. A teraz mam 16. Obejrzałam się i wychodziliśmy z Sali. No to się nazywa refleks! Ktoś mnie trącnął, chłopak z brązowymi włosami , Zane i zaczął:

- ej ta Raven (czyt. Rejwen) jest całkiem niezła – zaczął pokazując mi zdjęcie – ale ojca to ma jednak, no nie wiem jak to ująć – wyraźnie zakłopotany, no to jak to ja zaczęłam – jak się książek nie czyta to też ubogie słownictwo – z uśmiechem na twarzy. On wpatrywał się na tą osobę, jak na bóstwo. Inny zaczął, że o niej to mógłby mieć każdą historię i nie tylko, a reszta się z nim zgodziła. Widocznie dużo mówił o nas, tak o nas, o mnie i o moim ojcu, spoważniałam. Dotarliśmy do jakiejś rzeki zostawili nas na chwilę. Zane (czyt. Zejn) wkurzał mnie cały czas się wgapiając w obrazki swojej nowej idolki. No to wrzuciłam go do wody. Poprawiło mi to humor i się roześmiałam. Śmiesznie wyglądał z jakimś zielskiem na włosach. Wyszedł całkowicie wściekły, chciał się na mnie rzucić, ale szybko odskoczyłam, a on przytulił błoto. Jeszcze bardziej zawzięty, zaczął wrzeszczeć, że mnie zabije. Ha ha! Na co z uśmiechem odpowiedziałam: „A może jestem nieśmiertelna…”, a on: „To, że masz imię tak jak Raven drugie, nie czyni się nieśmiertelną”. Z jeszcze bardziej chytrym uśmiechem, uniosłam jedną brew wyżej, obróciłam się na pięcie i odeszłam.